WIELKI BŁĘKIT

Jest takie miejsce na naszej planecie dziwniejsze od wszystkich innych - najsłabiej poznane i najbardziej tajemnicze; miejsce gdzie, podobnie jak w przestrzeni kosmicznej, ulatnia się konwencjonalne pojmowanie czasu i odległości; miejsce magiczne i niebezpieczne, do którego ludzkie ciało i ludzka dusza muszą się przystosować. Jest to zarazem jedyne miejsce, gdzie człowiek o imieniu Jacques Mayal naprawdę czuje się jak w domu. Tym miejscem jest morska otchłań - "Wielki Błękit"
W perspektywie jungowskiej, towarzyszące dwóm bohaterom przemożne pragnienie zagłębienia się w błękitnych otchłaniach oceanu, czy wręcz pragnienie "rozpuszczenia się" w nim, rozumieć można jako regresywne dążenie człowieka, by powrócić do bezpiecznego łona matki. Ale co dziwne i szczególne dla losów obu zaangażowanych w bliską więź przyjaciół jest to, że w ich życiu postacie matki (patrz analogię do figury oceanu), albo były postaciami nadmiernie eksponowanymi bo nazbyt dominującymi (tak było w przypadku jednego z bohaterów), albo też "były uwyraźnione" (choć nie była to postać fizycznie obecna, a przejawiająca się tylko w osobie ukochanej) gdyż brak było w życiu bohatera wyraźnej, mocnej, dającej wzorce satysfakcjonującej męskości figury ojca (tak było w przypadku bohatera drugiego /przedwczesna śmierć ojca przez utonięcie/). 
Można zatem stwierdzić, że przedstawione w filmie regresywne podążanie do owego "pierwotnego łona oceanu" oznaczałoby rozpłynięcie w tym samym oceanie matczynego łona, które zarazem dało naszym bohaterom życie. W nakreślonej tu perspektywie oznaczałoby to zatem, iż wspomniane życiodajne łono matki miałoby w doświadczeniu bohatera zarazem dwa oblicza: to, które życie daje i to, które życie odbiera, albo przemocnie je ogranicza. Ot i antynomia....
Wielki Błękit (Luc Besson)